Rywalki - Kiera Cass
Chyba każda młoda dziewczyna
marzyła kiedyś o swoim księciu. Idealnym, przystojnym,
charyzmatycznym młodzieńcu, który będzie obdarowywał ją
prezentami i zabierał do niezwykłych miejsc. Będzie spełniał jej
pragnienia, dbał i kochał najbardziej na świecie. Ale co, jeśli
książę dba i spełnia marzenia jeszcze trzydziestu czterech
dziewcząt? A miłość do negocjacji.
America jest dziewczyną mieszkającą w Illéi – monarchii położonej gdzieś
na terenie dzisiejszych Stanów Zjednoczonych. Będąc Szóstką nie
ma zbyt wielu perspektyw na przyszłość, jednak pewnego dnia
otrzymuje list z informacją, że jako obywatelka w odpowiednim wieku
może ubiegać się o przystąpienie do Eliminacji - pewnego rodzaju
show, w czasie którego dziewczęta pomieszkują w zamku i ubiegają
się o względy młodego księcia Maxona. America początkowo nie ma
zamiaru zgłaszać się do Eliminacji, jednak pod naciskiem matki
oraz chłopaka (o zgrozo!) ulega i zgadza się. No i oczywiście
zostaje zakwalifikowana.
To, co dla mnie wydawało się czymś niewiele lepszym od programu rozrywkowego w telewizji, dla niego było jedyną szansą na szczęście.
W książce społeczeństwo podzielone
jest na kasty, które wzięły swoje nazwy od liczb. Mamy więc do
czynienia z Jedynkami – czyli rodzinami królewskimi, Dwójkami –
ważniejszymi lub bogatszymi obywatelami królestw, potem kolejno
Trójkami, Czwórkami i tak dalej, aż do Ósemek – ciężko
pracujących służących, którzy ledwo wiążą koniec z końcem.
Fabuła książki usadzona jest w
przyszłości, po czwartej wojnie światowej, gdzie historia
zatoczyła krąg i znów mamy do czynienia z monarchami i zamkami.
Choć nadal istnieją telefony komórkowe i samochody, to nie są już
one tak powszechne jak kiedyś i jedynie Jedynki oraz Dwójki mogą
sobie na nie pozwolić.
Tak jak sugerowałam na początku,
„Rywalki” to książka raczej dla młodszych czytelniczek.
Pojawia się tu typowy schemat – „zwykła”, ładna, pracowita i
trochę zakompleksiona dziewczyna dostaje od życia szansę i może
zostać żoną księcia, a co za tym idzie – przyszłą królową.
Ale żeby nie było tak łatwo – jest jeszcze ten jeden, dawna
miłość. No i plus trzydzieści cztery dziewczęta, które również
mają kąska na przystojnego dziedzica.
Jeśli twoje życie naprawdę stanęło na głowie, to znaczy, że ona musi gdzieś tu być. Prawdziwa miłość zwykle jest okropnie niewygodna.
„Rywalki” pochłania się bardzo
szybko, co zapewne jest spowodowane sposobem prowadzenia fabuły. Jak
na dziewczynę z gorszej warstwy społecznej, która zostawiła w
domu złamane serce i wcale nie chce konkurować o bycie księżniczką,
Mery wszystko udaje się zaskakująco dobrze. Wyidealizowany Maxon
pozwala jej na najdziwniejsze wygłupy, jest tak bardzo wyrozumiały,
miły i słodki, że nawet w samej powieści staje się postacią
prawie fikcyjną. Wszystko idzie jak po maśle, i nie wliczając paru
sytuacji, które zdaniem autorki pewnie miały skomplikować pobyt
Americy w zamku nie znajdziemy w książce żadnych wielkich
przewrotów akcji. To typ powieści, w której już na początku
jesteśmy w stanie stwierdzić, jak potoczą się losy bohaterów. Co
nie zmienia faktu, że czyta się sympatycznie. Jednak nie podoba mi
się kierunek, w który może zmierzać fabuła, czyli przesłodzona
a'la baśń dla spragnionych miłości nastoletnich dziewcząt. Mam
tylko nadzieję, że w kolejnej części sprawy bardziej się
skomplikują i Mery przestanie w końcu wszystko uchodzić na sucho.
Nie wiem co takiego jest w książkach
młodzieżowych, ale w co drugiej główna bohaterka jest strasznie
irytująca. Nie mogę znieść dziewcząt, które nie potrafią się
zdecydować, którego z „wybranków serca” wolą. Czy to naprawdę
jest aż tak trudne? Rozumiem, że wiele czytelniczek oczekuje
miłosnych komplikacji, ale proszę, nie na tym poziomie. Niech
naprawdę zdarzy się coś, przez co America miałaby powód być tak
niezdecydowana. Bo jak na razie wygląda na to, że w zależności
jaką nogą wstanie, tak zmienia się jej miłość. Prawa nóżka
dla Maxona, a lewa dla Aspena, i voilà, bo przecież po co
wybierać...
Jednak mimo wszystko nie żałuję, że
zdecydowałam się przeczytać „Rywalki”. Jest to książka
prosta i dość przewidywalna, ale też wciągająca, przez co bardzo
szybko się ją czyta. Historia jest może trochę naiwna, a główną
bohaterką przydałoby się nieźle wstrząsnąć i zabrać jej
cząstkę marysuizmu, ale mimo widocznych wad mogę stwierdzić, że
warto poświęcić jej trochę czasu.
Szkoda, że jest przewidywalna, ale dałabym jej mimo wszystko szansę. Tym bardziej, że zbiera dość pozytywne recenzje,
OdpowiedzUsuńZgadzam sie z awiolą, do tego te przepiękne okładki, które cieszą oko... :)
UsuńZdecydowanie Rywalki są schematyczne - od początku twierdzę, że jestem w stanie przewidzieć zarys fabuły aż do końca. Ale nic to! Książka przede wszystkim wciąga i jest dobrze napisana. Moim zdaniem spełnia swoją funkcję znakomicie. (:
OdpowiedzUsuńTo prawda, ze bardrzo szybko czyta się tą książkę. Właściwie to pochłonęłam ją w 2 dni. Gdybym miała oceniać obiektywnie, to faktycznie Maxon jest wyidealizowany, a America trochę przesadza ze swoim niezdecydowaniem, ale osobiście bardzo mi się ta książka podobała. Ma trochę wad, ale tak jakoś ciepło mi się to czytało :)
OdpowiedzUsuńHaha, na kilometr śmierdzi Mary Sue, ale zaciekawiła mnie sama warstwa społeczno-futurystyczna. Ciekawe, czy są już jakieś prace naukowe, badające popularność antyutopijnych książek dla młodzieży, w których społeczność jest w jakiś sposób zniewolona (no bo Igrzyska Śmierci chociażby)...
OdpowiedzUsuńJa wieeeeem, pewnie nie powinnam się wypowiadać, bo nie czytałam... Ale mam wrażenie, że to tylko kolejne słabe romansidło dla nastolatek. Jak widze ten schemat...: ona w takim trudym położeniu, z jednej strony jej dawna miłość, a z drugiej ten nowy i biedna nie wie, co począć... Ah, aż mnie trafia!
OdpowiedzUsuńPodobała mi się ta książka, nawet bardzo. :) America co prawda była bardzo irytująca, ale na pewno przeczytam kolejne części.
OdpowiedzUsuńTak tak tak! Przeczytam w 100%;)
OdpowiedzUsuń